Drużyna Barlineckiej Grupy Kolarskiej na starcie rajdu Budapeszt – Kraków

DSC_0379

Fotki z imprezy dostępne w Galerii BGK oraz na visegradbicyclerace.com

Kiedy zima panowała jeszcze w całej Polsce, kolarski światek rozgrzała informacja o inicjatywie Ministrów Spraw Zagranicznych czterech krajów „Grupy Wyszehradzkiej” (Polska, Czechy, Słowacja, Węgry) , żeby zorganizować rajd rowerowy na terenie tych 4 państw.

Organizacji zawodów podjął się zespół Lang Team, który razem z bliskim nam Leszkiem Piaseckim wyznaczył ponad 500 km trasę z Budapesztu do Krakowa. Czesław Lang zadbał o przysłowiową marchewkę – poza funduszami Ministerstw poszczególnych państw, skrzyknął kilku poważnych sponsorów i uzbierał pulę nagród wynoszącą 100 tys. euro.

Impreza przyciągnęła dużą grupę ultra-maratończyków, wśród których nie mogło zabraknąć Barlineckiej Grupy Kolarskiej. Na liście startujących pojawili się Andrzej Bińkowski, Mariusz Kalita no i ja- Artur Szyszka. Swoje szanse upatrywaliśmy głównie w klasyfikacji drużynowej, ale aby spełnić kryterium (min. ilość 5 zawodników w drużynie) trzeba było sięgnąć po „asów” z zewnątrz: Jerzego Pikułę z Gorzowa i Zdzisława Kalinowskiego z Choszczna. Przed startem dołączył do nas Stanisław Dołmat z gorzowskiego Cyklisty.

 

„Wyszehradzka Noc” chłopaków z Barlineckiej Grupy Kolarskiej

 

Wyprawa stratuje w czwartek (16.05.) o 5 rano i ponad 1000km jedziemy do granicy słowacko-węgierskiej do miejscowości Sturowo. Nocleg w ośrodku podobnym do naszego Janowa. Kolacja, spanie potem śniadanie 1-wsze, drugie, trzecie – zjadamy co popadnie bo już za kilka godzin będziemy potrzebować dużo energii. Mamy 50 km do Budapesztu , tam formalności w biurze zawodów i przedstartowe przygotowania. Żele i batony do prawej kieszeni, bułki z konserwą – do lewej. Do środkowej telefon , kieszonkowe i dętka (jedna, dwie, a może jeszcze opona – szaleństwo!). Może lepiej się położyć na pół godzinki, ale nie – organizatorzy zapędzają nas do sektora startowego. Kamery, fotograf, scena, przemówienia – a Barlinecka Grupa Kolarska na czele Rajdu. Czuję  się jak plemnik z filmu Woody Alena.

Start honorowy – radocha z 20 kilometrów gry wstępnej. W miejscowości Szentendre podział na grupy i start ostry. Na początek górka 11% o długości 8 km. Czwórka wycieniowanych Węgrów odjeżdża. Na nich musielibyśmy wystawić Romka, Mateusza , Roberta i Tomka startujących w Barlineckiej Lidze Kolarskiej. Na szczycie zbiórka i zjazd – dopiero co uspokojony oddech wstrzymujemy na dziurach (żeby tylko rowerki pod nami wytrzymały). Przeprawa przez Dunaj i jesteśmy na Słowacji. Idzie dobrze, bo z wiatrem – sędziowie informują nas o 7 minutowej przewadze nad grupą pościgową Corrateca, CCC i Infrasettimanale Classico . No i tyle dobrego z tego wieczora…

Wraz z zapadnięciem zmroku zaczyna boleć mnie brzuch, zostawiam grupę i… w pole, nawet nie wiem co złego zjadłem. Hop na rower i po chwili dochodzi mnie peleton, tempo szalone, ale oni mogą mnie dowieźć do „Naszych”. Drugi duży podjazd samotny, ale przynajmniej w swoim tempie, nawet deszcz nie przeszkadza. Na szczycie przed Żiliną  czekają Andrzej i Zdzichu a ja… znów do lasu. Najcenniejsze w tym momencie chusteczki nawilżane. Ubieramy kurtki deszczowe i ruszamy w dół. Zimno, zęby trzaskają, a pod nami rowery. Pilot na awaryjnych światłach ostrzega przed odcinkiem największych dziur ( na mecie opowiadał, że zbierał z asfaltu kilku naszych kolegów i ładował do karetek). Nam się udaje . Jedziemy we trójkę , ale ja niestety opóźniam – maraton rowerowy i biegunka to koszmar, a miało być tak pięknie….Znów podjazd, jak pamiętam to ostatni z „tych dużych”. Kolejny punkt Bila – owoce, płyny, bułka i …. „ostatni strzał w lesie”.

Zjeżdżamy do Czech. Modlę się o świt, bo drugi akumulatorek w głównej lampie powoli się kończy. Rano zostaję tylko z Andrzejem, reszta nie wiem, chyba gdzieś z przodu. Jedziemy z trójką Dario Teamu. Trochę zrezygnowani, bez wiary w dobry wynik, trzymamy tempo dojazdowe. Dzwoni Mariusz z informacją, że wielu pogubiło trasę. Błądzą przed  i za Cieszynem. My też zwiedzamy to piękne, nadgraniczne miasto. „Wszystkie drogi prowadzą do Krakowa” – skoro organizator tak pomyślał, to tak ma być.

Kicha – schodzi powoli, rower do góry kołami. Koledzy z Dario Teamu oferują koło na wymianę. Ryzykuję, stosuję piankę uszczelniającą w sprayu i dopompowuję. Trzyma, jest dobrze, choć znów sam. Pozbawiony ciśnienia w oponie, nogach no i w tyle. Dojeżdżam ostatnią stówkę do mety. Na chwilę doczepiam się do grupy  Polaków, potem do Węgrów. W Krakowie spotykam „górali” z numerami startowymi, którzy rozgrzewają się do krakowskiej Skandii. Wieść , że już blisko poprawia mi humor. Na mecie spotykam Mariusza, Jurka i Stasia, po chwili jest Andrzej. Brakuje tylko Zdzicha (może skoczył jeszcze do Pragi). Jedziemy na agroturystykę do Wielkiej Wsi, tam czeka wymarzona wanna i łóżko. W międzyczasie dociera nasza zguba. Wieczorem spacer po Starym Mieście (Moaburger, piwko w Piwnicy pod Baranami) i powrót na nocleg. Rano jajóweczka, swojskie wędlinki i kozi serek. Wpis do ksiązki pamiątkowej naszych gospodarzy , pożegnanie i powrót do domu. Rozentuzjazmowane rodziny witają „gwiazdorów z TVP”.

 

I Rajd Wyszehradzki zakończyliśmy na szóstym miejscu w klasyfikacji drużynowej. Start
w tym rajdzie traktujemy jako jeden z trzech treningów przed wielką wyprawą przez Anglię,. London-Edinburgh-London już w lipcu. Wcześniej, w czerwcu: Gryfice 400 km i Łask 450 km.